piątek, 3 sierpnia 2012

Malezja

Zdaje się że przeceniłam dostępność internetu w Azji południowo-wschodniej, ale spróbuję troszkę częściej pisać.

W sumie do tej pory wszystko idzie gładko niczym egzamin z analizy, poza drobnym szczegółem - wczoraj w okolicach granicy między Tajlandią a Kambodżą straciliśmy aparat, więc możliwe, że poniższe zdjęcia to ostatnie zdjęcia z tej wyprawy.

Z Singapuru, a właściwie z Johor Bahru pojechaliśmy pociągiem do Kuala Lumpur. 6 godzin, bez opóźnień, komfortowo. W Kuala Lumpur jedziemy do Batu Caves - świątynie hinduistyczne w jaskiniach. Jaskinie robią wrażenie, ogromne posągi też, ale, tak jak we hinduistycznych świątyniach które do tej pory widziałam, jest brudno, wszędzie śmieci, gruz, ptasie kupy, tutaj w dodatku włóczyły się kury, ogólnie było bardzo przyjemnie, byliśmy na tyle wcześnie że uniknęliśmy tłumów.

Kualalumpurska kolejka podmiejska


Schody prowadzące do jaskini-świątyni i posąg, chyba Wisznu






Z Batu Caves wróciliśmy do centrum i poszliśmy zobaczyć Petronas Towers żeby mieć potem co opowiadać kotkowi.






W samym centrum, na Merdeka Square, był rozstawiony wielki ekran i leciała relacja z olimpiady, więc kiedy już nie mieliśmy siły zwiedzać usiedliśmy tam i oglądaliśmy.



Z Kuala Lumpur pojechaliśmy nocnym pociągiem do Butterworth (7h), a stamtąd promem na Penang (15min). Zalogowaliśmy się do hostelu, zrzuciliśmy bagaże i ruszyliśmy autobusem 101 do Teluk Bahang (miało być 20-30 min, było chyba z 50), do parku narodowego. Szlaki okazały się zaskakująco dobrze oznaczone i utrzymane, poleźliśmy na Monkey Beach - dwie godziny spaceru przez równikowy las deszczowy. Na plaży było prawie pusto, mimo nazwy nie było nawet za dużo małp. Niestety woda była dość brudna, a kiedy spróbowałam popływać poparzyła mnie meduza. Ale i tak było fajnie.

Widok z promu Butterworth-Penang nad ranem

Kawa (tak, to na spodeczku to jest lód) i wypieki - mniam

Na Penangu było duuużo kotów


Teluk Bahang

pływająca wioska
Penang jest znany ze wspaniałego jedzenia, ale akurat jest ramadan, więc znacząca większość knajp/straganów z jedzeniem jest zamknięta przed zachodem słońca, wyjątkiem jest Little India więc właśnie tam się żywiliśmy. Mieli cudownie tani sok z trzciny cukrowej w którym się zakochałam. Smakuje jak słodzona trawa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz