Tak więc jedziemy do Siem Reap, jest pora deszczowa więc zaczyna padać, na szczęście pora deszczowa nie polega na tym że pada cały czas, po prosty codziennie popołudniu jest porządna ulewa. Po drodze obserwujemy kambodżański krajobraz. Kambodża nie miała szczęścia przez ostatnie mniej więcej pół tysiąca lat, poza miastem murowane domy zdarzają się rzadko: szkoły, przychodnie, oddziały partii, natomiast ludzie żyją w chatkach skleconych z różnych dziwnych materiałów.
M. kupił na drogę jajka na twardo, przynajmniej tak twierdził zanim nie spróbował ich zjeść, okazało się że są w nich prawie gotowe do wyklucia kurczątka, owszem, ugotowane. Innym razem zamówiliśmy kurczaka z ryżem i oprócz standardowych kawałków kurczaka dostaliśmy też łapki z parurkami. W Kambodży łatwo dostać też smażone owady.
W Siem Reap śpimy w "pokojach wieloosobowych" (dorm) za 1$, okazuje się że to nawet nie pokój, tylko po prostu materace z moskitierami wystawione na podwórko za domem, obok na tym samym podwórku żyją kambodżańskie rodziny: platforma z desek na palach, na niej materac z moskitierą, palnik, wok, podciągnięty wąż z wodą, stosy śmieci, i tak żyją, z dziećmi, niemowlętami, zwierzętami.
Następnego dnia wypożyczamy rowerki i jedziemy do Angkor Archeological Park, gdzie panuje turystyczna histeria i tłumy się przewalają, chociaż podobno jest poza sezonem. Muszę przyznać, że histeria jest uzasadniona - świątynia na prawdę robią ogromne wrażenie, są absurdalnie wielkie, potężne i stare, i jest ich dużo. Nie mamy zdjęć, ale w tym miejscu zrobiono już miliardy zdjęć, wpiszcie sobie w google: Angkor Wat - najbardziej znana, Angkor Thom - mi się najbardziej podobała, z tymi wielkimi twarzami. Mimo że turystów jest dużo, wystarczy pójść do mniejszych świątyń żeby ich uniknąć i znaleźć ciszę i spokój. Natomiast oprócz turystów są też lokalni sprzedawcy wszystkiego, kierowcy tuk tuków, dzieci, inwalidzi wojenni, wszyscy chcą twoich dolarów.
Na Angkor mamy niestety tylko jeden dzień, potem ruszamy do Phnom Penh - 6 godzin autobusem. Dojeżdżamy i jest okropny upał. Idziemy nad Mekong, jest ogromny, brązowy i śmierdzi ale dzieci się w nim kąpią, widzieliśmy też jakiś obrzęd religijny, grupka ludzi puściła taki jakby ołtarzyk na wodę. Byliśmy też w Muzeum Narodowym dokąd zostało przewiezione wiele z najcenniejszych rzeźb z kompleksu Angkor, zostaliśmy zmuszeni do złożenia pokłonów i wręczenia kwiatów Shivie i Vishnu ;) Mieli nas otaczać opieką i przynosić szczęście, ale chyba za mało kwiatów kupiliśmy bo już dwa dni później szczęście nas opuściło.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz