Ledwie wsiedliśmy w Hanoi do pociągu do Chin poczuliśmy wielką ulgę - nareszcie cywilizacja! Pociąg był CZYSTY, wygodny, biała pościel, klimatyzacja, z głośników sączyła się muzyka klasyczna :O Dwa razy trzeba było wysiadać na kontrolę graniczną (wyjazd z Wietnamu - ponura buda pełna pajęczyn, wjazd do Chin - nowoczesna hala o wyglądzie lotniska), a rano dojechaliśmy do Nanning (stolica prowincji i regionu autonomicznego Guangxi).
Wysiadamy z pociągu - pierwsze zderzenie z Chinami - borze, cywilizaaacja! czysto! supermarkety! drugie zderzenie z Chinami - nie rozumiemy ani słowa, pisanego ani mówionego, wszędzie płynie tłum ludzi jak na woodstocku po piwo, a kolejki do kas po bilety kolejowe są na 3 godziny stania. W dodatku spotkaliśmy transport czołgów:
Żeby kupić bilet kolejowy na dowolny pociąg, trzeba pokazać paszport, żeby wejść na dworzec, trzeba mieć bilet i znowu pokazać paszport, dać bagaż do zeskanowania i pozwolić się przeszukać, żeby wejść do pociągu - znowu bilet i paszport, potem jeszcze kilka razy podczas jazdy i znowu przy wysiadaniu. Nie, nie da się pojechać na gapę. Pociągi są okropnie długie, mają po kilkadziesiąt wagonów i wiozą po kilka tysięcy ludzi. Najtańsza klasa to tzw. hard seat, w takim wagonie jest 120 miejsc siedzących + miejsca stojące w miarę potrzeby, raz jechaliśmy klasą stojącą, 1249 km z Pekinu do Harbinu, 16 godzin, na szczęście współpasażerowie wspaniałomyślnie pozwolili nam usiąść na skrzynkach z piwem które przewozili.
Podobno istnieją też inne klasy, hard sleeper i soft sleeper, ale dostać na nie bilet bez pośrednictwa (i prowizji) biura podróży jest prawie niemożliwe, bilety wchodzą do sprzedaży 10 dni przed odjazdem pociągu i są natychmiast wyprzedawane.
Pociągi z reguły jeżdżą bez opóźnień, są nowe, ładne i klimatyzowane, wyjątkiem była trasa Harbin-Manzhouli (990 km, 15 godzin), która w dodatku jest szlakiem handlowym, wyobraźcie sobie że do wagonu pakuje się 150 chińczyków a każdy niesie worek z dobrami większy od siebie.
Tak więc zrobiliśmy trasę Nanning --431km--> Guilin --2135km--> Pekin --1249km--> Harbin --990km--> Manzhouli, łącznie 4805 km, 67 godzin w chińskich pociągach.
Pierwszym przystankiem był Guilin, znana miejscowość turystyczna położona w przepięknych górach, kawałek za zwrotnikiem. Niestety nie zdążyliśmy pójść w góry, ponieważ proste czynności jak wymiana walut albo zakup biletów kolejowych zabierają w Chinach okropnie dużo czasu.
Z Guilinu pojechaliśmy prosto do Pekinu, robiąc 15 stopni na północ, przekraczając rzekę Jangcy i kilka stref klimatycznych.
Komunikacja miejska w Pekinie jest zadziwiająco przyjazna, nazwy wszystkich przystanków są napisane również alfabetem łacińskim (niestety nie po angielsku, patrz zdjęcie wyżej: bei jing xi zhan zamiast bei jing west railway station, ale w sumie dzięki temu jest zabawniej). No i pekińskie metro jest w google maps.
Pekin to drugie największe miasto w Chinach, więc oczywiście zdążyliśmy zobaczyć zaledwie pomijalnie mały fragment, byliśmy na placu Tian'anmen (dosł. Niebiańskiego Spokoju, ponoć największy plac na świecie) i w Zakazanym Mieście.
Btw, w Chinach jest cenzura internetu, fejsik nie działa, blogi nie działają, a po wpisaniu w google "Tiananmen square" po prostu zrywa się połączenie.
Mauzoleum Mao:
W Rosji i Polsce są podobne pomniki z ludem pracującym w roli głównej:
Zakazane miasto:
Następnego dnia pojechaliśmy do Badaling zobaczyć Wielki Mur, nie bez problemów, zamierzaliśmy jechać pociągiem, nie było miejsc, w końcu udało nam się dojechać autobusem, i w sumie dobrze wyszło, bo dojechaliśmy tak późno że tłum turystów już zaczynał nieco topnieć. Było pięknie. Góry, słońce, Wielki Mur.
Angielskie napisy nie zdarzają się zbyt często, ale jak już są to dostarczają rozrywki:
Jeśli chodzi o jedzenie, próbowałam jakoś urozmaicić dietę składającą się z węgla i kleiku ryżowego:
Osobnym tematem jest jedzenie w pociągu, każdy pasażer ma worek jedzenia, królują zupki chińskie, przy czym nie są to takie zupki jak w Polsce, tylko wielkie kubły z makaronem, warzywami, przyprawami, nawet jadalne. W każdym wagonie jest kranik z wrzątkiem do którego tworzy się kolejka.
O zgrozo, Chińczycy mają nawet zupki chińskie dla niemowląt (bez soli, glutaminianu itd). Całkiem niezłe ;)
Można też nabyć wiele produktów w pociągu, owoce, zupki, jak i posiłki z wagonu restauracyjnego, ale nie są zbyt tanie.
Jeśli kiedyś utkniecie na dworcu głównym w Pekinie i będziecie chcieli zjeść smacznie, szybko i tanio, polecam bar na Youtong Street:
Przedstawiam fragmenty menu, ku chwale anonimowego tłumacza. Ceny: 1 yuan = 0.5 zł.
Spróbowaliśmy "Wood must meat" - mięso wieprzowe smażone z zielonym ogórkiem :O
Pod kuszącą nazwą The snow is green kryje się zielona herbata z lodem, natomiast nie miałam dość odwagi aby nabyć Chaos.